Są pewne różnice kulturowe w tym zakresie, podobnie jak np. w zakresie rozwoju społecznego czy komunikacji, dlatego WHO mądrze formułuje to, odnosząc terytorialnie i nazywając "w Europie" (tu pytanie, czy Polska jest w obrębie kultury europejskiej. Obserwując rozwój dzieci - nie mam wątpliwości. Obserwując zachowanie dorosłych - cóż... różnie bywa). Nie chodzi mi o "kulturę europejską" w znaczeniu populistycznym i kontr-populistycznym. Chodzi mi o wskaźniki rozwoju także biologicznego. W naszym kręgu geograficznym - biologiczno-społeczny rozwój seksualny ma trzy okresy bardzo, bardzo dużej intensywności. Biologiczno - społeczny, bo seksualność to wypadkowa tych dwóch.
Spróbuję prześledzić to od samego początku, pokazując niezwykłą logikę tego procesu.
Intensywny rozwój biologiczny: Między 0-6 rokiem życia, mamy do czynienia z potwornie intensywnym rozwojem biologicznym (w tym z rozwijaniem samoświadomości własnego ciała!). Najpierw mamy bardzo intensywny rozwój ciała, organizmu a na poziomie mentalnym odkrycie "wow, mam ciało! Ono dostarcza mi wielu wrażeń!". Na bazie tego zaczyna rozwijać się seksualność pierwszego okresu: dzieci odkrywają różnice między budową ciała kobiet i mężczyzn. Zaczynają się tym bardzo interesować. Dzieci wychowywane w zgodzie ze standardami WHO, zaczynają rozumieć, że świat jest bardziej skomplikowany i są zarówno biologiczne kobiety jak i mężczyźni, jak i ludzie o różnych psycho-biologicznych wariantach. W tym samym czasie zaczyna POJAWIAĆ się (zarysowywać!) rozwój w zakresie wiązania płci (sex) z uczuciami. Gdybyśmy chcieli odnieść ten etap do bardziej ważkich treści - ten maluch zaczyna korzystać z hedonistycznego odkrywania przyjemności. "cnotą będzie raczej miłość niż radość, która z miłości wynika" - rzekł Filozof. Jednak nasze dziecko między 3-6 rokiem życia jest daleko od tego. Jest dokładnie w odwrotnym procesie. Poznaje swoje ciało i do cnoty mu daleko. Jest radością odkrywania tego, co dostał "w wyposażeniu biologicznym" - od Stwórcy czy natury, jak kto woli. Bada swoje ciało i bardzo interesuje się ciałem innych ludzi. Oczywiście, ma narzucone (większość) już wyraźne standardy norm społecznych. Dlatego tak - wiele dzieci zrobi to w ramach wspomnianej przez WHO słynnej "zabawy w lekarza" (użytej jako metafora jak mniemam, bo fantazje dziecięce nie mają granic). Jednak, jak to bywa w każdym obszarze życia - są dzieci, które wymykają się temu normatywnemu zachowaniu. Dzieci, o zgrozo, autystyczne. One nie będą tak często "bawić się w lekarza" (lub inne zabawy zmierzające do doznania radości, dalekiej od tomaszowej cnoty). One będą zupełnie dosłownie eksplorować swoje ciało, podążając drogą prostą od biologicznego okresu niemowlęctwa, lub - jeżeli bardzo mocno i dosadnie narzucono im normy (a wiemy, to się zdarza) - w przeciwieństwie do normatywnych dzieci - będą budować lęk przed ciałem (psychiatria mogłaby dużo powiedzieć na temat konfliktów wewnętrznych z tego wynikających). Dzieci, podążające typową ścieżką rozwoju, jeżeli nie miały pecha i nie spotkały na swojej drodze dorosłych skłonnych do nadużyć tej niezwykłej i bardzo czystej w gruncie rzeczy fazy rozwoju wchodzą w kolejną. Autystyczne mogą już tu - zamknąć się mocno w obszarze rozumienia potrzeb własnego ciała - nie tylko na poziomie seksualnym (bo to najwyższy poziom rozwoju rozumienia własnego ciała, często niedostępny osobom z ASD, odciętym od prostych potrzeb sensorycznych).
Faza latencji
Zgodnie z rozwojem biologicznym, wszystkie dzieci, niezależnie od modelu neurorozwojowego, wchodzą w kolejny okres. Nazywa się on fazą latencji. Między 7 a 12 rokiem życia, biologiczny rozwój seksualny dziecka "przysypia". Dziecko wolniej rośnie, mniej interesuje się ciałem i jego właściwościami. Za to - w wypadku dzieci typowo się rozwijających - intensywnie zaczyna się kształtować emocjonalność, komunikatywność, kognitywność dziecka. Nie - jeszcze nie jest nawet w najmniejszym stopniu gotowe, by przyjąć cnotę "miłości nad radością". Dalej jest w tym samym obszarze radości, ale koncentruje się na pozacielesnych jej aspektach. To długi okres. Podczas niego dziecko uczy się, jak działają relacje między ludźmi, uczy się rozwijać świadomą ufność (o ile ktoś jej nie nadużył we wcześniejszym etapie!) i zaczyna (!) budować swoje granice na poziomie tak emocjonalnym, jak i - w końcowej fazie - cielesnym. Autystyczne dziecko zwykle nie wchodzi w tą fazę rozwoju zdrowo. Ponieważ wcześniej rozwijało ciekawość swojego ciała w oderwaniu od ogólnych zachowań społecznych (jak wiele aspektów życia) tu - następuje koncentracja na twardych normach obowiązujących społecznie, bo to zaczyna stanowić wyznacznik. A nie naturalna dynamika między radością a cnotą miłości. Gubią się. Ale to osobny temat. Typowy dzieciak jest zaspokojony w swoich eksperymentach z własnym ciałem (a tu naprawdę nie ma znaczenia, czy obiektem ciekawości jest twarz, czy penis). Rozwinął także uwspólnienie postrzegania potrzeb emocjonalnych i społecznych - doświadczył zdrowej więzi emocjonalnej z otoczeniem, nawet - jeżeli przesianej przez normy społeczne (a właściwie - jeżeli te normy nie były drastyczne i przesadnie restrykcyjne - to zwyczajnie - w zgodzie z nimi). Jest "zaspokojony rozwojowo" w zakresie radości eksploatacji ciała i realizacji potrzeby więzi. W tym miejscu, świadomie zaczynam pomijać rozwój dzieci z ASD, bo zwykle już na tym etapie, są skrajnie zdeprywowane rozwojowo i mamy tak wiele dziesiątek wariantów, że książkę można na ten temat napisać, a nie opracowanie na blogu.
Eros i Apage:
Oparty na radości ciała i więzi, a nie cnocie miłości 12-13 latek wchodzi w okres kolejny - baaaaardzo intensywny seksualnie. Zaczyna eksperymentować z ciałem i duchem. Zaczyna w końcu doświadczać, że budowanie relacji to uwspólnienie radości ciała, emocji, więzi i.. ducha. Zaczyna budować etos i cnotę miłości. Korzystając ze wszystkich aspektów swego istnienia. I to też jest długi i żmudny czas. Często znacznie wybiegający poza osławiony okres dojrzewania. Ale jest to znów czas oparty o intensywną eksplorację ciała. Budowania własnej (czasem nienormatywnej tak w orientacji, jak i w tożsamości seksualnej) świadomości. Odkrywania siebie, jako istoty kompletnej: cielesnej, emocjonalnej i duchowej. Jakkolwiek ostatnie rozumiemy - to są procesy naturalne. Droga między bezwarunkową cielesnością, normami społecznymi, wrażliwością i empatycznonścią, znów cielesnością wyposażoną w powyższe - do zrównoważnenia tego, w swego rodzaju cnocie. Miłość, jako cnota jest czymś niezwykłym - obejmuje każdą przestrzeń życia. Standardy WHO nie mają w sobie ani promila treści pedofilskich. Pokazują potrzeby dzieci w odniesieniu do ich naturalnego rozwoju. Mówią o tym, że albo (czy nam się to podoba, czy nie) zrozumiemy tą niezwykłą huśtawkę między "ἀρετή" (cnota) a "ἡδονή" (przyjemność) i pomożemy dziecku ją zrozumieć (tak, przez edukację seksualną) albo ryzykujemy, że gro dzieci padnie ofiarą wykorzystania bazującego na dziecięcej niedojrzałości i braku świadomości tego, co napięcia między "ἀρετή" a "ἡδονή" mu fundują.
Tomaszowa cnota miłości może rozwinąć się tylko, jeżeli te wszystkie etapy przebiegną harmonijnie. Samoświadomość rozwoju ciała i emocji, z uwzględnieniem ich manifestacji (jak już słynna zabawa w lekarza, czy masturbacja małych dzieci) pozwala uniknąć zahamowania w tymże procesie. Na każdym z tych etapów nadużycie spowoduje traumę. Trauma zawsze cofa człowieka do czegoś, czego doświadczał wcześniej (czyli np zapętla w niemożności przejścia od radości do miłości, lub zamyka w duchowej miłości oderwanej od cielesnej radości). Jedyną drogą uniknięcia takich tragedii jest zdrowa edukacja seksualna. Zdrowa, czyli bazująca na naturalnych mechanizmach rozwoju psycho-fizycznego dziecka. Pozwalająca na dokonywanie wyborów w dorosłości a nie podążaniem ścieżka zranienia.
Dlatego standardy WHO chronią dzieci przed pedofilią a nie ku byciu jej ofiarą predestynują, jak wielu się tego obawia. Edukację seksualną prowadzi się po to, żeby dziecko dobrze rozumiało swój rozwój, mogło chronić się przed nadużyciami i dbać także, by nawet przypadkiem (na przykład w okresie dorastania) nie nadużywać innych. Po to, by mogło cieszyć się erotycznością (gdy przyjdzie na to pora). I proszę zobaczyć rozróżnienie: seksualnie rozwijamy się od małego. Ale erotyczni stajemy się dużo później. Jest także prawdą, że wiele osób, które nie miały okazji przejść edukacji seksualnej rozwinęło się całkiem zdrowo. To oczywiste. Tak samo, bez edukacji emocjonalnej większość ludzi wyrasta na całkiem zdrowych emocjonalnie.
Edukację powinniśmy prowadzić, żeby chronić tych, którzy szczęścia nie mają. Żeby sami potrafili zadbać o własne bezpieczeństwo. Naprawdę, poza szczęśliwymi małżeństwami, które wspólnie zbadały i zbudowały zręby swojej seksualności i erotyki, są także miliony wykorzystywanych w małżeństwach i hańbionych ludzi. Niezdolnych do ochrony samych siebie. Są rzesze ludzi przekonanych, że seksualność to coś złego i taki wizerunek przekazują swoim dzieciom. Są niechciane ciąże, porzucone dzieci, zabite noworodki. Po to jest edukacja seksualna. A nie po to, żeby się miło układało życie seksualne w małżeństwie.To, co widzę jako szczególny problem standardów WHO, to problem dostępności treści. Kiedy czytałam matryce - widziałam intencję, aby te treści zrozumiał "przeciętny Kowalski". Problem polega na tym, że przeciętny Kowalski nie ma zielonego pojęcia o rozwoju seksualnym i sama idea, że jest on (Kowalski) seksualny od urodzenia do śmierci - napawa go głębokim lękiem. Intencje twórców tych matryc spełzły na niczym, szczególnie w Polsce. Z drugiej strony - rozumiem tą chęć uproszczenia problemu. Niewielu jest ludzi zdolnych do rozmowy o seksualności bez obciążeń rujnujących komunikację. Mających ku temu narzędzia: IQ, wiedzę, zdolność dystansowania się do ideologii wszelakich) zdolnych spokojnie rozmawiać i nie epatować się ksenofobią (działającą w obie strony!) Jaki jest odsetek ludzi, gotowych to zrozumieć, czy chociażby reflektować? Dlatego organizacje, typu WHO czy podobne upraszczają sprowadzając temat poniżej (znacznie) poziomu filozofii czy nawet psychologii. To działanie identyczne, jak "mądrości" populistów w drugą stronę. Obie strony dyskursu próbują trafić do typowych Kowalskich. Prostymi hasłami i w drugą stronę- populistycznym mięsem. Smutne jest tylko to, że w polskiej rzeczywistości - to drugie będzie bardziej popularne i doceniane.
Największym zagrożeniem jest sytuacja, w której rozwijający się człowiek, bez kontaktu ze sobą i swoim ciałem, będzie przekonany, że ma być po prostu.. posłuszny. I żadne ogólniki w rodzaju 'dobry, zły dotyk' nie uchronią dziecka nieświadomego własnej seksualności przed potworem. Wystarczy, że potwór zagra na strunie naturalnych aspektów rozwojowych podpartych powszechnym w Polsce mitem bezwzględnego autorytetu dorosłych i posłuszeństwa dzieci.
* Michał Tadeusz Handzel, bardzo Ci dziękuję za inspirację i rozmowę, fascynującą tym, jak pięknie można rozmawiać, niezależnie od poglądów
Bardzo Ci dziękuję za ten tekst. I serdecznie pozdrawiam! Kasia
OdpowiedzUsuńpozdrowienia także :-) cieszę się, że ktokolwiek doczytuje to do końca ;-)
Usuń