Kary i nagrody



O wychowaniu dzieci niejedną książkę napisano. Można wymądrzać się na potęgę, na samym końcu zderzając się ze ścianą własnej, osobistej rzeczywistości w której nic nie jest różowe, ani jednoznaczne. Kiedy czasami ktoś zadaje mi pytanie o to, jaki system wychowawczy stosuję wobec swoich dzieci odpowiadam, że nie wiem. Bo one już prawie nie pamiętają, czym jest kara.Co więcej - nie wiedzą także, czym jest nagroda.

"Ja nie karam. Nagrody są skuteczniejsze!" - wciąż słyszę.

Jakże piękny slogan. Tyle tylko, że jeśli nagradzam to i karam zarazem. Zawsze, gdy nie dam nagrody - wymierzam karę. I nie jest to najpoważniejszy argument przeciwko nagrodom.

Owszem, często ułatwiają życie. Rodzicom, którzy chcą szybkiego efektu, nauczycielom rządnym "postępów" i lepszych wyników. Nierzadko są zwyczajnym przekupstwem, tylko ładniej nazwanym. Ceną, którą dorośli płacą za dziecięce podporządkowanie się. Ale ceny, jak to ceny - mają tendencję, by rosnąć. Jeżeli muszę zrobić coś, na co nie mam ochoty, prawdopodobnie będę oczekiwać wyższego wynagrodzenia niż wówczas, gdy podchodzę do zadania z radością i wewnętrzną motywacją. Dzieci mają wbudowany identyczny mechanizm. Dlatego nie zdziw się, jeżeli któregoś dnia cena wzrośnie, a dotychczas stosowana "nagroda" straci na atrakcyjności. To naturalne i typowe dla ludzi.

Nagrody są skuteczniejsze... Mawiają. A ja powiem, że są skuteczniejsze także w wyniszczaniu ludzkiej niezależności, krytycyzmu i odcinaniu człowieka od jego faktycznych potrzeb. Zastępują myślenie bezwarunkową podległością. Znam bardzo wielu młodych ludzi, niezdolnych do refleksji nad sobą, swoim postępowaniem czy potrzebami - tak własnymi, jak i innych. Człowiek karany przeżywa bardzo często naturalne uczucie krzywdy, niesprawiedliwości, często nawet wrogości wobec karzącego. Karany intensywnie, na przemian z nagradzaniem nierzadko wykształca coś na kształt syndromu sztokholmskiego. Chce widzieć w swoim oprawcy przyjaciela, któremu zależy przecież na karanym/nagradzanym. Tkwiąc w paradoksie i dysonansie poznawczo-emocjonalnym, wykształca mechanizm obronny oparty o pozabezpieczne przywiązanie. Wiele lat temu przeprowadzono ciekawy, chociaż brutalny eksperyment z udziałem małych małpek. W klatkach z małpiątkami umieszczono atrapę matki - małpy. Jedna z nich była zawsze ciepła, gotowa do przytulenia. Druga, co jakiś czas, niespodziewanie - raziła małpiątka prądem. Co ciekawe, to właśnie te drugie małpki wydawały się być znacznie silniej "przywiązane" do swojej "matki". Cierpiały, lecz przychodziły do niej, głodne każdej chwili, gdy nie traktowała ich woltami. Podobnie karane i nagradzane na przemian dzieci, będą wypatrywać momentu w którym rodzic, wychowawca będzie z nich zadowolony i owo zadowolenie okaże. Jeżeli rozumiemy, że brak nagrody jest także karą - zrozumiemy, że nagradzając budujemy w dzieciach ten sam dysonans. Co gorsza - nie karając bezpośrednio - nie dajemy im szansy na naturalną złość, poczucie pokrzywdzenia i niechęci. Utrzymujemy je w przekonaniu, że jesteśmy dobrzy, mili i nie można się przecież na nas pogniewać, bo żadnej kary nie ma. Dziecko nie posiada wiedzy o mechanizmach działania kar i nagród. Jako obiekt oddziaływań, przedmiot w rękach dorosłych, ulega ich woli i skutecznie zmienia się w maszynkę do odbierania nagród.

Zapytacie jak w takim razie wychować dziecko? W naszym społeczeństwie wydaje się wręcz bluźnierstwem postulat braku kar i nagród. I tak, nie jest łatwo. Wychowanie oparte na szczerym kontakcie z dzieckiem jest trudne. Będą ponosić cię emocje, będziesz musiał/musiała zmierzyć się ze wszystkim, co w tobie ukształtowało życie i własne doświadczenia. Będziesz walczyć z pokusą pójścia na skróty. Może czasem sięgniesz świadomie po przekupstwo, żeby szybko załatwić jakąś mało istotną sprawę. Spalisz na szybko pół paczki papierosów walcząc z własnymi emocjami. Albo schudniesz 20 kilo odbywając długie spacery, celem ukojenia nerwów. No nie będzie łatwo. Ale masz szansę wychować istotę myślącą, zdolną do samoregulacji. Niezależną od stresu wywołanego myślą o nagrodzie. Istotę kreatywną, poszukującą rozwiązań a nie, czekającą na instrukcje i bezmyślnie je wykonującą.

I mimo, że łatwo nie będzie - będziesz czerpać z tego satysfakcję. Nauczysz się przeżywać swoją relację z dzieckiem, budować ją świadomie. Będziesz dla dziecka przewodnikiem, będziesz tłumaczyć, opowiadać świat. To naprawdę fajna przygoda. Staniesz się uważny, będziesz tak budować wasze otoczenie, żeby nie wpędzać dziecka w kłopoty, lecz starannie przewidywać czyhające na was zagrożenia. Będziesz zarządzać sytuacją a nie dziecięcym zachowaniem. Każdy dzień będzie dla ciebie wyzwaniem, ale też niezwykłym doświadczeniem bliskości. Nauczysz się przyznawać do błędów i dawać do nich prawo dziecku. Będziecie wspólnie szukać rozwiązań i możliwości wychodzenia z trudnych sytuacji.

Nie, nie zawsze zapanujesz nad stresem. Ja też mam chwile w których wygłaszam idiotyzmy do swoich dzieci, prowadzona swoimi emocjami a nie rozsądkiem i relacją z nimi. Własne, życiowe doświadczenie nie ułatwia sprawy. Co ciekawe - przecież, jeżeli się uczciwie i szczerze zastanowimy - wiemy doskonale, jak bardzo to wszystko jest nieskuteczne. Kto z nas nie miał "szlabanu"? Kogo z nas nie nagradzano ocenami w szkole, smakołykami, punktami, uśmiechniętymi buźkami w przedszkolu? I co? Naprawdę bez tego nie bylibyśmy wartościowymi ludźmi? A może wręcz przeciwnie? Może właśnie dzięki temu tak trudno nam czasem zapanować nad własną rządzą tego, by wszystko zadziało się szybko a dzieci stawały się takie, jak my sobie życzymy.

Dobra. Idę przeprosić własne dziecko za mój idiotyzm. Tak - tego też się nauczysz. Przepraszać dzieci, kiedy popełnisz błąd.

Komentarze